Archiwum bloga

sobota, 17 stycznia 2015

Nowy napęd, czyli żagle od sponsora

Na razie mało się dzieje śledzę pilnie postępy kolegów, zbieram fundusze i planuję rejsy na przyszły sezon.
W międzyczasie dorobiłem się nowego napędu do Tineff - czyli nowego kompletu żagli od firmy Apollo Sails.

Poniżej mini fotoreportaż  z akcjii rozpakowywania nowych zabawek :)



Wielka i ciężka paczka. Małżonka chciała odesłać, bo przecież nie zamawiała.
Pomału wyłania się cóś.....

Co zamienia sie w trzy niebieskie, przepastne worki
 A na każdym jest napis:


I znajdujemy profesjonalnie uszytego grota z listwami.
Z odblaskową głowicą
Grot jest z likliną, mocowany na cąłej długości dolnego liku do bomu,zgodnie z przepisami. Zdecydowałem się na liklinę, bo to parę elementów, czyli pełzaczy, mniej do zepsucia, a grot znowu nie taki duży. Oczywiście na grocie są 3 refy.

W kolejnej torbie znajdujemy dwa foki

Jeden jest wg planów, a drugi nieco zmniejszony, tak żeby można było zrobić go samohalsującym.

I wreszcie fok sztormowy w odblaskowym kolorze i kilka szczegółów:





Teraz ręce świerzbią żeby postawić maszt przywiązać fały i wciągnąć zabawki by zobaczyć je w pełnej krasie. Może luty znów będzie taki jak w zeszłym roku to zaczniemy działać.

Pozdrawiam budujących.

poniedziałek, 24 listopada 2014

Ulepszanie masztu- czyli wycinanki.

Trochę wolny weekend pozwolił na realizację koncepcji teoretycznych dotyczących sprawienia, by maszt pływał.
Jak powszechnie wiadomo aluminium jest co prawda lekkie, ale nie pływa, co prawda można by uszczelnić maszt, by stał się hermetyczny, ale to raczej pomysł dla bardziej zaawansowanych, więc poprosimy o następny.

Kolejno z listy dobrych pomysłów wypadło napełnianie masztu pianką poliuretanową, po pierwsze nie wiem gdzie kupić, (jeszcze), po drugie znowu coś pierwszy raz będę robił, jest to kształcące, ale i czaso i koszto chłonne niestety.

Zatem sięgnąłem do zasobów posiadanych, czyli tak zwanych rzeczy, które mogą się przydać i przypomniałem sobie wycinanie ze styropianu modeli latających.

Zatem ruszyłem do przebogatych składów mojego ojca gdzie odkryłem słusznych rozmiarów, prostownik prądu przemiennego,
Mimo zaawansowanego wieku ( około 30 lat) okazał się być trwałą konstrukcją i zadziałał bez nikakich jak mawiają zielone ludziki.

Następnie z posiadanych śrubrek, cybancików, podkładeczek, listeweczek i sznurka gospodarczego wykonałem narzędzie zwane piłą termiczną, które kosztowało mnie 30 min pracy.

Drucik oporowy wyplątałem ze starej suszarki do włosów, aluminiowy profil służy do wstępnego napięcia elementu grzejnego przez pokręcanie.
Kolejna czynnością było wykonanie wzorników, ze sklejki meblowej 4 mm. Odrysowałem profil masztu bez likszpary, i opiłowałem tak, że wchodził do środka, następnie wykonałem dwa otwory i włożyłem drut. Gotowy produkt wygląda tak:
Po przymiarkach okazało się, że potrzebuje płyty styro o grubości 10 mm, skleiłem zatem 2 po 5 mm bo takie miałem. Kleiłem klejem w spraju, szybko i czysto, ale niezbyt mocno trzyma, w tym przypadku nie ma to znaczenia.

Płyta styro ma 0,5m szerokości piła 0,8. Do przyciśnięcia płyty użyłem kawałka betonu, przymierzałem na oko wzorniki i wciskałem je w styropian - druty powinny być długie, żeby to trzymanie było stabilne.
Teraz pstryk, i tniemy. Ważne jest by nie wywierać nacisku, tylko pozwolić, żeby drut zagłębiał się w materiał pod ciężarem urządzenia, wtedy mamy mniejsze szanse go zerwać.
Najpierw wycinałem od góry do siebie.


Następnie od góry, od siebie, a na końcu wyrównywałem dół.

Po mniej więcej 45 minutach byłem właścicielem 14 kawałków po 0,5 m każdy

Po włożeniu do otworu wygląda to tak :
Widoczna szpara zostawiona jest na kabelek do lampy topowej. Teraz pozostało tylko rozbroić maszt i włożyć do środka wycięte kształtki, Skleję je ze sobą oraz owinę cienka folią, żeby się nie utleniło.
Zużycie materiału to 1 cała płyta 10 mm styropianu, z której wyszło 12 kawałków i kolejne 2 kawałki z następnej płyty. Mam pomysł, żeby wypełnić jeszcze bom.
Z żeglarskim pozdrowieniem i radością, że powiększa się grono "Setkowiczów"
AHOJ

Ps. Jakby było zapotrzebowanie, to wam mogę powycinać po kosztach i za flaszkę rumu.

środa, 12 listopada 2014

Uzupełniam wyposażenie

Po małym odpoczynku bierzemy się do pracy.
Najpierw żagle. chodziły po głowie pomysły, żeby samemu uszyć, jeden nawet uszyłem - foka przerobiłem ze starego żagla. Niestety w Polsce zakup dakronu jest mówiąc łagodnie pomysłem nie do zrealizowania za sensowne pieniądze. Rozpisałem więc przetarg nieograniczony, tzn wysłałem zapytania do żaglowni w Polsce prosząc o wycenę kompletu żagli tzn. grota, foka i foka sztormowego.

Otrzymałem cztery oferty , z czego wybrałem Apollo Sails. W trakcie rozmowy telefonicznej, ustaliliśmy zasady współpracy i ostatecznie zamówiłem grota i foki w 3 rozmiarach.
Pomny doświadczeń z regat Poloneza i widoczności ATOMA, grot będzie miał pomarańczową głowicę i taki sam rażący kolor będzie miał fok sztormowy.

W między czasie odwiedziłem Portugalię i zamoczyłem palec w oceanie. Woda ciepła, fale cudnie ogromne i już mnie wzywał bezmiar i przestrzeń bezkresna, a w uszach brzmiały strofy fado, w których kobiety wyśpiewywały swoja tęsknotę za mężami żeglarzami, żona dopiero wyrwała mnie z transu przypominając, że mam płynąć łódką, a nie wpław i nie teraz a za  2 lata :(

czwartek, 9 października 2014

Ciąg dalszy historii czyli zrób to sam

W Międzywodziu oprócz ładnego pirsu i bosmana pobierającego opłaty - biedniutko. Toi-toi tylko dla żeglarzy nie sprawdził się bo panowie z obsługi wymienić wymienili, ale zapomnieli przekazać nowego klucza do zielonej budki, więc stała sobie cicha i nieużywana.
Szybki zwiad środowiskowy pozwolił na załatwienie sobie prysznica z darmowym piwem, zatem polecamy Tawernę u "2 Rybaków"
Kolejne rozpytywanie o "kogoś, kto mógłby zajrzeć do silnika" ujawniło, ze wszyscy ci co mogą zajrzeć są w Kamieniu Pomorskim.
Zatem pomyślny półwiaterek, albo jak kto woli half wind zaprowadził nas do mariny w Kamieniu Pomorskim.
Wejście na żaglach z przygotowaną kotwicą na wypadek potrzeby wykonania manewru zapasowego i po chwili cumujemy przy Y bomie.
Wita nas bosman na rowerku, miły i sympatyczny i pomocny ( a jednak można), po chwili już zwiedzamy miasto i poszukujemy robaków dla Tomasza.

Naprawiacze silników okazali się nieuchwytni. W desperacji chcieliśmy zakupić nowy, ale po konsultacjach (w końcu to naprawianie powodowało, ze poznawaliśmy nowych fajnych ludzi :). odpuściliśmy.

Po sutej kolacji, przypadkiem wszedłem do mariny technicznej i spotkałem bosmana "majsterka", Dobry chłop ulitował się i zaprosił z silnikiem na jutro na 8 rano. "Do południa zrobię" powiedział.
Rankiem wiało nie tak, więc silnik pod pachę i w drogę. z rękami dłuższymi o parę cm - dotarłem do mariny i zostawiłem złomka.

W międzyczasie to i owo poprawiłem na łodzi, zakupiłem zestaw nawigacyjny i robaki, i o 12 dzwonię w sprawie silnika.... Panie, silnik będzie na pojutrze, bo tu dużo rozkręcania, a ja mam kupę roboty...
Co oni z tym rozkręcaniem ?!. Ponowny tel- to może ja rozkręcę ? Ok.
Po chwili jestem w warsztacie i kręcę, po 10 min silnik rozkręcony i przyczyna awarii odkryta, po następnych 10 min, naprawiona i silnik skręcony. DZIAŁA :)

Rozliczamy się po połowie dla mnie za robotę - dla bosmana za myśl techniczną.
Kolejny transport silnika na jacht i odpalamy do Dziwnowa.


W Dziwnowie marina zapchana jachtami na regaty Unity Line, więc stajemy w marinie Polmax. bosman z Wrocławia, ale jakiś w depresji. Ceny z kosmosu, niemieckie łódki podpływają, pytają o cenę i płyną dalej.

Uważnie sprawdzamy pogodę, wszak to pierwszy rejs po słonym i to od razu z cała rodziną. na sobotę zapowiadają wiaterek do 2 max, zatem decyzja jest tylko jedna -płyniemy do Świnkowa morzem.

Rankiem odpalamy nasz niezawodny silnik i celujemy w główki portu. Przy wyjściu zaczyna huśtać, bo wiatr pod prąd rzeki wieje, stawiamy żagle, i płyniemy.
Tomasz zapisuje pozycje z GPS, i łowi ryby. Mało brakowało a złowiłby mewę, więc odpuszcza i czyta. Maciek zapadł w sen, Aga się trzyma steru, ale po chwili neptun zaczyna ją szturchać w żołądek, więc za moją radą zalega w koi.

Libis z naszymi znajomymi szybko nas odstawił, więc płynę sobie spokojniutko bejdewindem i raduje się dusza moja.
Po 6 godzinach jesteśmy przy gazoporcie, silnik i po chwili krążymy z innymi w zapchanej marinie w Świnoujściu. Widzimy Libisa i stajemy przy jego niezbyt czystej burcie. Widać Neptun był u nich bardziej przekonujący.

Mamy informację, że Piotrek na Atomie płynie, a Janusz jak dowiedział się, że nie mam samosteru, to w te pędy przyleciał z gotowym, na wzór tego, który z Szymonem na Małej przepłynął Atlantyk.

Po południu dzwoni Piotrek, że jest na wysokości Międzyzdrojów i płynie z zawrotną prędkością 1w.
Ok 23:00 daje znać, że jest w okolicach gazoportu. Montujemy oświetlenie i płyniemy po rodzinę, bo w końcu setkowicze jak rodzina. Chwilę krążymy w okolicach główek, gdzie on jest ?! Nagle widzę jaskrawe światło meteorytu, to nie meteoryt to Atom wyłania się z ciemności jak zjawa, ze swoją mocna latarnią topową. Zwalniamy, podejmujemy hol i suniemy do portu. Krótkie powitanie i idziemy spać.

Od rana pełne ręce roboty. Przestawiamy się koło Atoma, który stoi za Energą. Stałym gościem zostaje Janusz i Tomek, którzy wspierają nas w ostatnich przygotowaniach. Przyjeżdża Kuba. montujemy Monę do 2 w nocy. Wreszcie Start, oczywiście niedospani, z adrenalinką pod czaszką....

10 min przed startem wjechał we mnie jacht, on nie widział mnie, ja za późno zobaczyłem jego dziób, celujący w moją pawęż. Zwrot przez sztag, stanąłem oczywiście... przejdzie 10 cm, k...a kotwica na dziobie łapą zahacza o moja wantę. Stoimy, wspólnymi siłami udaję się rozdzielić jachty, ale mój maszt gibie się na wszystkie strony. wanty i sztag luźne. Zrzucam grota, odpadam do pełnego wiatru i na samym foku startuję.
\Usiłuję skasować luz przy pomocy ściągaczy, udaje się nie do końca, Nadciąga burza, dmucha, piździ leje, huśta, wali piorunami. Siedzę okrakiem na dziobie, fok w dół, nogi do kolan w wodzie. Ale samoster dzielnie trzyma kierunek.
W końcu słoneczko. pozycja, chwila odpoczynku i próba skasowania luzu na zaciskach. Odkręcanie nakręteczek zacisku na rozhuśtanym Bałtyku nie należy do łatwych zadań. W końcu łapię się na tym, że jak popuszczę zacisk to mi może wyrwać wantę. Kombinuję z fałem grota jako zastępczą wantą. Kolejna burza - idzie cug, deszcz pizga rzuca, błyska.
Inni już tylko majaczą na horyzoncie - zostałem sam.
Udało się w końcu naciągnąć lewą wantę, gubiąc kilka nakrętek od zacisków, ale mam zapas, wszak metalowe nakrętki nie pływają przecież.

Biorę się za sztag, najpierw mocuję fał jako zastępczy, odkręcam zaciski - widzę dwie burze, a w środku słonko..... e chyba już wystarczająco Neptun mnie sprawdził, przejdą .... nie przeszły. Cug po wodzie jak z kosmicznego wentylatora, piździ buja, rzuca pada i na dokładeczkę gradem wali z góry, po 15 min w kokpicie mam po kostki kostek lodu, a jestem w sandałkach...

po 40 min słonko - kończę ze sztagiem. po tej operacji maszt stoi sztywno przechylony na lewą burtę, trzeba popuścić lewą wantę, bo za dużo wybrałem stalówkę. Idzie burza.......

Postawiłem foka, stanąłem w dryf i schowałem się pod pokładem.  Zaparty nogami o koję przysnąłem bujany przez krótką bałtycką falę, w zaciszu kabinki mojego jachtu.

Wyszło słonko, już czerwone takie przedzachodnie. Popatrzyłem na maszt. w wyobraźni zobaczyłem pęknięcia podwięzi wantowych - zwrot. fok i kurs na Dziwnów, bo do Świnkowa nie ma szans.

Telefon od przyjaciół - przekazałem informację, więc są spokojni, Janusz na wszelki wypadek informuje mnie, że jak nie trafię do Dziwnowa to następny jest Kołobrzeg....

Piękny, ogromny, brązowy księżyc towarzyszy mi aż do portu. wyciągam silnik, odpala bez problemu i o 1:30 cumuję w marinie.

Rano melduję sędziemu, że wycofuję się z regat i na silniku lecę do Świnoujścia. po 2 godzinach w silniku zazgrzytało i śruba przestała się kręcić.
Stawiam napęd główny i powolutku pełznę na zachód. Na wysokości Międzyzdrojów machamy sobie z małżonką. Z nudów rozkręcam silnik - w spodzinie brak oleju, tzn. wygląda, że go tam od dawna nie było. Mordercze myśli przychodzą jedna za drugą - w końcu daję spokój, dzięki temu specjaliście od silników (zainteresowanym z Wrocławia i okolic podam namiary) znowu się nauczyłem, żeby sprawdzać samemu.

Przed wieczorem jestem koło główek gazoportu. wołam traffic i proszę o pozwolenie wejścia na żaglach, dostaje i wchodzę, Za młynem wiatr zdycha,  Jeszcze rybacy próbują mnie rozjechać na pełnej prędkości, już miałem skakać, ale wymowne gesty ludzi na nabrzeżu sprawiły, że jeden z nich wychylił się zza potężnej obudowy. Pan sędzia przypływa motorówką i bezpiecznie odstawia mnie do mariny.

Po regatach, i fantastycznym tygodniu spędzonym w gronie żeglarzy i setkowiczów, przeskakuję do Trzebieży, zostawiam łódkę w porcie rybackim i pędzę na spotkanie uczestników regat do Miłowa.

Teraz czas na odbudowę finansów i dopieszczanie łódki, czyli ciąg dalszy nastąpi.

Uwagi na gorąco:
1. potrzebny jest daszek w okolicach zejściówki, żeby schować np GPS i UKF
2. Większy kompas
3. Wszystkie fały do kokpitu
4. Drugi sztag
5. jakiś "kosz na dziobie"
6. oparcie w kokpicie
7. czymś wyścielić ławki kokpitu, bo twardo w d....
8. patent do kładzenia masztu (myślę, że się da)
9. Awaryjny napęd np wiosła, ale nie pagaje
10. Dopracować i przetestować samoster, ten był ok ale za bardzo woził
11, Dodatkowe płetwy stabilizujące
12. pojemnik na rufie na np kotwicę, wiadro itp - można zabudować część pod rumplem.
13. Przedłużacz rumpla.
14. uchwyty przy zejściówce.



czwartek, 28 sierpnia 2014

Dziewiczy rejs.

Pierwsza noc na własnej łodzi :) Nawet nie było problemu z ciasnotą, tylko wszystko trzeba przewracać, by cokolwiek znaleźć. Silnik dalej się zalewa, więc podejmuję męską decyzję, że odpływamy na żaglach. Bosman Arek wspiera mnie w tej decyzji mówiąc, że teraz mało jest takich co pływają bez silnika i on chętnie popatrzy na jacht wychodzący z portu na żaglach. Idziemy jeszcze na pyszne czipsy z okonków i czytam w Magazynie WIATR, że buduje setkę.
Wiało z N więc za cel pierwszego rejsu obraliśmy marinę w Stepnicy. Spakowani, w kamizelkach, Mam lekka panikę, nowy jacht, pełen rodziny... Małżonka lekko spanikowana patrzy na moje zmagania z plączącymi się fałami i szotami, wreszcie dziób na wodę, lewy foka szot wybierz co?! a ta linkę z lewej strony, Ok dzieci są, żona jest,.. powoli wypływamy z basenu w kierunku południowego wyjścia, napięcie ustępuje, ster działa, fok ciągnie. Stawiam grota i powoli żeglujemy mijając południowe wejście do Trzebieży, Tomasz łowi ryby ( on ciągle łowi ryby), ja już spokojnie !?sprawdzam czy aby w zęzie sucho... - sucho.
Lajtowo przy słabnącym wietrze wchodzimy do kanału młyńskiego i flauta. Na szczęście jest pomost od samego wejścia, więc ciągniemy Tinef za cumę dziobową, bo pagajowanie jest mało efektywne. Cumujemy.
Bosman w marinie średnio przyjemny, chyba za karę tam pracuje. Bierzemy graty i idziemy na pażę. Dzwonię do Ojca Konstruktora, że jesteśmy i można przeprowadzić inspekcję, po czym zostajemy zaproszeni na ognisko z noclegiem i nocne żeglarzy rozmowy.

Nazajutrz, odstawieni przez gościnnego gospodarza do mariny, wychodzimy z powrotem do Trzebieży, bo zapomnieliśmy tego i owego. Na roztoce flauta, zatem opalanie i łowienie.
Wreszcie koło 14 dmuchnęło ok 3 i w atrakcyjnych przechyłach robiąc w porywach 6 węzłów wg GPS, weszliśmy do portu, stając tym razem w porcie, gdzie pobyt naszego transatlantyku wyceniony został na 8 zł 26 gr. Udało się umówić mechanika, przyjechał, wszedł na łódkę, próbował odpalić, powiedział, że za dużo rozkręcania i pojechał ....
Wiało S. odeszliśmy rankiem w kierunku Wolina. JM uświadomił nam, że jak na transatlantyk przystało mamy 1,20 zanurzenia więc jechać raczej torem wodnym musimy, tak i jechaliśmy w słabnącym wiaterku, robiąc w porywach 2w Tomasz łowił ryby, reszta opalała się.
Późnym popołudniem utknęliśmy z braku wiatru na torze wodnym z zalewu do wolina. Stanęliśmy sobie grzecznie na kotwicy (danfortha 5 kg) i zaczęliśmy kombinować jak tu się wykąpać.
Po chwili zaoczyliśmy Bylinera, którego przemiła załoga zgodziła się zaholować nas do Wolina. Dziękujemy im jeszcze raz...

W wolinie dzieki naszym rozmiarom, udało się przycumować między nawisem dziobowym jednego jachtu z Niemiec, a nawisem dziobowym drugiego kutra z Holandii. Tu spotkaliśmy znajomych, którzy czarterowali jacht i udaliśmy się na święto Wikingów. Gdzie jak widać załoga Tinef godnie reprezentowała jacht w strojach galowych.
Kolejna próba naprawy silnika przez Stefana armatora Ragtime, którego poznaliśmy na kei, udała się połowicznie, czyli problem został zdiagnozowany i teoretycznie usunięty, ale silnik i tak nie działał......

Następnego dnia na holu za zaprzyjaźnionym Tangiem przeszliśmy pod mostem w Wolinie z zamiarem dotarcia do Międzywodzia. Wiało prosto w D.... słońce, wiatr, kapiel. Tango odstawiło nas znacznie.
Dopływamy do Zalewu Kamieńskiego, z lekkim niepokojem patrzę na granatowiejące niebo przed nami. Po chwili, z tak zwanego nienacka nadciąga szkwał, ale jaki:) W momencie wiatr skręcił o 180 stopni i zawiał tak, że Tinef stanęła w miejscu,  zwrot z wiatrem, kotwica i stoimy, Zrobiła się nielicha fala, Na wyspie Chrząszczewskiej coś się paliło i po chwili wszystko jest w dymie. Znajomi z Tanga dzwonią, że płyną nam na ratunek ?!?!? Tinef spisuje się dzielnie, mimo fal i wiatru na pokładzie sucho. Odpowiadamy, że grzecznie czekamy ewentualnie możemy dać się uratować. Po chwili dostajemy informację, że spalił im się silnik. Czekamy, wiatr wieje, nadciąga burza. Przypłynęli, szukamy schronienia. Stajemy na kotwicy w zatoczce pełnej jakiś diabelskich roślin. Burza się rozwija, walą pioruny. Zakładamy tent i idziemy spać.
Rano próbujemy dopłynąć do Tanga, ale wiatr wieje prosto od nich, a zatoka jest wąska, więc nic z tego nie wychodzi.
Jednocześnie zauważam, że mamy kat martwy dosyć duży co prawdopodobnie jest skutkiem posiadania starych żagli. Wreszcie po nieudanych próbach i konsultacjach, odpalamy do Międzywodzia

Krótkie opowiadanie o tym, jak dotarłem do celu etapowego i co z tego wynikło..

Nareszcie jest chwila, w której zebrały się po japońsku jako- tako myśli w skołatanej głowie budowniczego setki i można sklecić na ich podstawie jakąś relację.

Do ostatniej chwili przed wyjazdem praca przy łodzi trwała 24 godziny na dobę, jak nie fizyczna to logistyczna. Ostatecznie udało się przeszklić okna ( na razie), przykręcić część balastu, przygotować otwory i szpilki do mocowania, spalić kolejną wiertarkę i złamać kolejne wiertło.

Wyjazd miał być w niedzielę... W końcu nie wyszło i poniedziałek stał się dniem D.
Dzień D wstał słoneczny i parny, gzy się wściekły i atakowały w co popadnie. Przyczepa podjechała pod Tineff zawieszoną pod dachem stodoły. Opuszczamy powoli na opony... wydaje się ok. Wzywamy pomoc sąsiedzką do wypchania przyczepy, bo autem wymanewrować się nie da. wreszcie jest, w pełnym słońcu widać, że do szpachlowania się nie przyłożyłem. Pomocnicy mają nadzieję na jakieś suche wodowanie, niestety grzecznie przenoszę imprezę na późniejszy termin, na szczęście byli wyrozumiali i nie wepchali przyczepy z powrotem. Pakowanie szpeju, maszt i okazało się, że błotniki od przyczepy są za wysoko. Gumówka w rękę i poprawiamy mocowania oraz nadcinamy palec wskazujący w prawej ręce... podczepiam auto, tylna belka przyczepy jakoś niziutko niziutko. Poprawiamy pasy transportowe i trochę się poprawia. Wyjeżdżam...
Do Wrocławia docieram po niecałej godzinie, Aga czeka z Maćkiem na parkingu, przed bazą przeładunkową Orlenu. Uprzejmy pan ochroniarz pozwala nam na przepakowanie się. Kolejny szpej znika we wnętrzu, przyczepa siada coraz niżej. Teraz jeszcze odstawić jedno auto, przekazać klucze, odebrać drugie dziecko, spakować siebie i jedziemy. Ja śpię Aga prowadzi.
Łódź na przyczepie nie pozwala jechać szybciej niż 70 km/h. przy 80 zaczyna myszkować, a my razem z nią.
Na co większych nierównościach przycieramy wystającymi z tylnej belki odbojnikami. Poza tym podróż mija bez problemów.
Około 7 rano wjeżdżamy na teren mariny w Trzebieży.


Trawniczek zachęca do wyciągnięcia się na momencik, na chwileczkę, a tu jeszcze tyle roboty. Aga sporządza z plandeki tent, Stawiamy maszt, dopasowuje długość stalówek, udało się... o żesz  nie założyłem fałów, kładziemy maszt zakładam fały, trzeba sprawdzić, stawiamy maszt. Przyszedł Bosman powiedział, że postawi nas na wodzie z masztem, mamy czas do 20.

Przykręcam podwięzi, montuję pantograf pod silnik. wreszcie przerwa na obiad. Chłopaki zaprzyjaźniły się z Bosmanem i łowią ryby, wystrojeni w kamizelki - tak ma być cały czas, więc nawyk noszenia kamizelek nad wodą zaczynamy wyrabiać od początku.

Wreszcie nadszedł czas wodowania. Podjeżdżamy pod dźwig, zakładamy zawiesia. Powolutku do góry,
wisi.


Odstawiam auto, przytargałem płetwę balastową. Bosman opuszcza powoli, weszło, przykręcam 10
szpilek.



Czas na bulby.

Trochę walenia młotkiem i ok. całość zajęła ok 30 min, czyli wg planu.

Wodujemy, powoli, powoli pływa, siedzi na wodzie poprawnie, bez przegłębień. W środku sucho.
Szampan i radość nie do opisania.

Teraz taklowanie, fok trochę za długi, skracamy liklinę i jest ok.

 Poznajemy Adama, dobrego ducha mariny. Mieszka na swojej łodzi, którą przygotowuje do pływania., zostaje moim pierwszym sponsorem przekazując mi trochę nadwyżek ze swoich zapasów, bloczki, knagi, kabestany, jak chciałem płacić to się obraził.
Bosman pozwolił nam stać przy dźwigu, blisko do auta i kołysało najmniej. Aga lekko przerażona perspektywą powrotu do kołyski, Powiedziałem, że jak zamknie oczy to się uda - udało się.
Silnik nie działa, zalewa się, szukamy mechanika - nie da rady w sezonie na naprawę ekspres. olewamy na razie silnik.
Jadę z Adamem do szpitala w Policach bo nadcięty szlifierką palec spowodował stan zapalny i mam spuchnięta dłoń.
Lekarz jest, ale nie mam skierowania, zatem nie może mi pomóc, a prywatnie? 40 pln, załatwiamy sprawę i z zaopatrzoną raną i porcją antybiotyku, wracamy do Trzebieży.
W międzyczasie przeszła burza z gwałtownym deszczem i łódka przecieka, pod pilersem, z wentylatora solarnego i cieknie zejściówka. Uszczelniam na szybko. Pierwsza noc na łodzi, ciasnej, ale zbudowanej własnymi rękami - przeżycie nie do opisania....


piątek, 25 lipca 2014

Dwa dni do wyjazdu

Masakra :)

Nie mam czasu nawet nić napisać.
Ale po kolei, jestem w trakcie przykręcania i kombinowania o czym zapomniałem.
Żagle uszyte. Okazało się, że jak się chce to nawet można się nauczyć szyć na maszynie w 10 minut, Aktualnie Tinef jest pomalowana, trochę nam się fala zrobiła na łączeniu kolorów, ale co tam, w końcu po falach ma pływać.

W związku z pośpiechem, kończymy z równością. Maszt okuty. przykręcamy handrelingi i kangi, a także silnik. Z powodu braku umiejętności spawania głowa się gotuje od pomysłów zastępczych. Przy wierceniu otworów w płetwie balastowej spaliła się wiertarka, wystarczyła na 5 dziurecek.
Masakra jest w środku, bo lakier nie wysycha od 4 dni. Prawdopodobnie dlatego, że pomalowałem zaraz po spryskaniu wnętrza środkiem przeciwgrzybiczym. No cóż najwyżej nieprzespana noc mnie czeka. Myślę, że wnętrze wytrzyma miesiąc. W końcu do startu na ocean mamy jeszcze 2 latka z ruskim hakiem.
Wydatki są już poza kontrolą. Dotarliśmy do magicznej setki czyli 10 tys, razem z przyczepą i silnikiem, oraz paroma kilogramami wierteł, kamizelkami, kołami, linami, bloczkami, szeklami, radiem, kompasem, mapami itp.

Postaram się przed wyjazdem jeszcze coś napisać, a potem relacja z dziewiczego rejsu i regat.

Właściwie to mogę powiedzieć, że pierwszy raz w życiu zbudowałem łódkę i może trochę krzywo, ale radocha nie do opowiedzenia.

Pozdrowienia

Piotr